Wakacyjne ryby i grzyby

WYPRAWY WĘDKARSKIE / FINLANDIA / 2011

Tym razem był to wyjazd urlopowy. Całkiem prywatny. Wyruszyliśmy z Warszawy z Ewą i naszym przyjacielem Ignacym o trzeciej nad ranem aby zdążyć na odpływający o 11.00 z Gdyni szybki prom Finnlines. Nocna jazda dała się mocno we znaki, ale jakoś udało się dotrzeć o czasie do celu.

Piękne Helsinki

Po przepłynięciu Bałtyku zameldowaliśmy się w stolicy Finlandii Helsinkach. Miasto powitało nas wspaniałą słoneczną pogodą. Najpierw wybraliśmy się do leżącego 40 km od Helsinek małego portu Porvoo. To jedna z większych atrakcji turystycznych Finlandii, słynąca z pięknie zachowanej starówki, zabytkowej katedry oraz charakterystycznych drewnianych spichlerzy zlokalizowanych nad samą rzeką.

Około pierwszej wróciliśmy do Helsinek i zwiedzaliśmy je do późnego popołudnia. Udało nam się zobaczyć unikatowy wykuty w skale kościół, słynny pomnik kompozytora Sibeliusa w kształcie organów, Stadion Olimpijski, a także samo historyczne centrum miasta z piękną, urzekającą symetrią kształtów katedrą, monumentalną cerkwią z czerwonej cegły oraz portem. Helsinki sprawiły wrażenie miasta tętniącego życiem, choć posiadającego wiele zakątków cichych i spokojnych. Uderzała nas duża ilość parków i zieleni, a architektura wielu dzielnic mieszkaniowych zdradzała, że powstały w okresie 20-lecia międzywojennego, kiedy z rozmachem budowano nowoczesne, niepodległe państwo fińskie.

Wędkowanie w archipelagu

Z Helsinek przejechaliśmy wieczorem w okolice Turku, gdzie mieliśmy spędzić dwie noce testując nowe miejsce na wędkarskie wyprawy. Ośrodek był pięknie położony w lesie, w miejscu ustronnym i cichym, nad samym brzegiem jednej z zatok. Całą niedzielę spędziliśmy z Ignacym na rybach, a Ewa odpoczywała i przygotowywała nam wspaniałe posiłki. Pomimo ostrego słońca i wysokiej temperatury ryby brały nieźle. Tylko w przylegającej do ośrodka zatoce złowiliśmy przez kilka godzin 25 szczupaków i okoni. Były to ryby przeciętnych rozmiarów, ale mieliśmy świadomość, że te najgrubsze w środku upalnego lata są bardzo trudne do wytropienia. W sumie dużo frajdy, bo na ilość brań nie można było narzekać.

Fińsko-szwedzkie Turku

W poniedziałek przed południem zwiedzaliśmy Turku – miasto, w którym ze względu na historyczne uwarunkowania dominuje język szwedzki, będące niegdyś stolicą Finlandii. Pogoda pogorszyła się co nieco, momentami pokropił przelotny deszcz. Udało nam się zobaczyć ogromna luterańską katedrę, w której pochowanych jest wiele osób zapisanych w historii Szwecji i Finlandii. Między innymi Karin córka Monsa, znana z historycznej powieści Miki Waltariego pod tym samym tytułem. Potem próbowaliśmy zwiedzić zamek, w którym niegdyś mieszkała Katarzyna Jagiellonka, żona Jana Wazy i matka naszego króla Zygmunta III. Niestety, w poniedziałek muzeum było zamknięte, ograniczyliśmy się więc do obejrzenia budynku z zewnątrz oraz od strony dziedzińca. Zwiedzanie miasta zakończyliśmy w tajskiej restauracji, gdzie za jedyne 20 euro (!) najedliśmy się w trzy osoby do syta.

Villa Kotala i jezioro Summanen

Po południu wyruszyliśmy w dalszą drogę do miejsca docelowego naszej wyprawy – nad leżące w środkowej Finlandii jezioro Summanen. Dotarliśmy na miejsce późnym wieczorem. W pięknej willi o nazwie Kotala, leżącej w gęstym lesie na wyspie Summassaari, czekali już na nas inni znajomi z warszawskiego Ursynowa. Pomimo późnej pory zjedliśmy jeszcze wspólny posiłek, dyskutując o otaczającym nas świecie i planując kolejnych kilka dni wspólnego pobytu.

Prawdziwki i czerwone kozaki

Kolejny dzień spędziliśmy z Ignacym na grzybach. Sprzyjająca pogoda w ostatnich tygodniach (deszcz i wysoka temperatura) sprawiła, że wysypały w nieprawdopodobnych ilościach. Spacerując po lesie można było dostać obłędu – o wielkie prawdziwki człowiek się dosłownie potykał! Znaleźliśmy z Ignacym kawałek lasu przylegający do jednego z sąsiednich jezior. W pięknym zielonym mchu, na zboczu nadjeziornej skarpy, rosły tam setki borowików i koźlarzy. Dla wyposzczonego polskiego grzybiarza była to frajda bodaj większa, niż wędkowanie. U nas grzyby nie dorastają do takich rozmiarów, bo gdy tylko się pojawią, są natychmiast zebrane przez tzw. „miejscowych” bądź działkowiczów. A w Finlandii nie zbiera ich prawie nikt. Niemal cały dzień zbieraliśmy więc grzyby, odbijając sobie niejako wiele żmudnych eskapad do polskich lasów, gdzie „urobek” rośnie powoli i w mozolnym trudzie. Mieliśmy ich wieczorem tyle, że samo czyszczenie zajęło nam dobre dwie godziny.

Park Narodowy Pyhä-Häki

W krótkiej dwugodzinnej przerwie pomiędzy kolejnymi turami grzybobrania wybraliśmy się do położonego nieopodal Parku Narodowego Pyha-Häki. W pięknej, pierwotnej można rzec puszczy rosły kilkusetletnie sosny, których korony sięgały ponad dwudziestu metrów. Zrobiliśmy z Ewa skrócona trasę spaceru – około 3 kilometrów.

Jezioro Saarijärvi i znowu grzyby

W środę zdecydowaliśmy się na przetestowanie jeziora Saarijärvi. Gospodarz Arto przewiózł nam dwie łodzie i załatwił licencje. Ryby nie brały jednak najlepiej, prawdopodobnie z powodu upału i flauty. Złowiłem tylko jednego szczupaczka i jednego okonia. Lepsze wyniki mieli nasi koledzy, którym udało się przechytrzyć kilka niedużych sandaczy i kilkanaście okoni. Te ostatnie brały przy filarze mostu. Po południu koledzy łowili jeszcze z podobnymi wynikami na przydomowym jeziorze Summanen, a my z Ignacym wybraliśmy się ponownie na grzyby. Gospodyni widząc nasz zapał w zbieraniu zakupiła nawet specjalną suszarkę do grzybów.

Heijostenkoski i kolacja z Zeljko

W czwartek pospaliśmy sobie dłużej, więc na znanym mi już dobrze z kilku poprzednich wypraw bystrzu Heijostenkoski zameldowaliśmy się dopiero około południa. Słońce stało w zenicie, a woda miała bardzo wysoki jak na tę porę roku poziom i temperaturę około 20 stopni, więc trudno się dziwić, że o pstrągach nie było co marzyć. Nastawiliśmy się więc na jazie, ale i te spłynęły prawdopodobnie do jeziora, bo w po co przebywać w rwącej, podwyższonej wodzie rzeki. Samo brodzenie sprawiało nam spory kłopot, bo od razu przy brzegu woda miała miejscami ponad metr głębokości i dno spadało ostro jeszcze niżej. Nie było zatem najmniejszego sensu pozostawać aż do wieczora. Ryby więc nie dopisały, ale zrekompensowały nam to znowu grzyby. Spacerując nad Heijostenkoski znaleźliśmy przy wydeptanych ścieżkach moc pięknych prawdziwków i czerwonych koźlarzy. Z powodu wysokiej temperatury i bezwietrznej pogody sporo grzybów było robaczywych, ale i tych zdrowych uzbierało się po trzech godzinach kilka kilogramów. Po południu Ignacy wybrał się w pojedynkę na jezioro Summanen i łowił do zmroku. Trafiły mu się dwa szczupaki, jeden okoń i mały sandacz. My w naszej willi Kotala mieliśmy za to miłych gości – przyjechał Zeljko Grabar z żoną. Biesiadowaliśmy i gawędziliśmy w miłej atmosferze niemal do północy.

Wędkowanie na Summanen

W piątek rano zerwaliśmy się z łóżek o czwartej, aby zobaczyć, jak ryby biorą o świcie. Opłaciło się. Był to zdecydowanie najowocniejszy wędkarsko dzień wyjazdu. Na śródjeziornych górkach i twardych blatach padło dużo sandaczy, z których kilka sztuk o rozmiarach konsumpcyjnych (45-55 cm) zabraliśmy na kolację. Poza sandaczami dopisały okonie i szczupaki.

Rafting na Heijostenkoski i wieczorne szczupaki

O 14.00 wyruszyliśmy z Arto na rafting. Spływ pontonem rozpoczął się na jeziorze w okolicy ośrodka turystycznego Lomakouhero. Następnie pokonaliśmy kilka rwących odcinków Heijostenkoski, a zakończyliśmy na spokojnym, nizinnym fragmencie rzeki. Najciekawsze były ostre zakręty i slalom w spienionej wodzie pomiędzy leżącymi w nurcie głazami. Fajna przygoda. Wieczorem wybrałem się z Ignacym na dwugodzinną wędkarską sesję. Ryby brały nieźle. Przy trzcinach złowiłem 5 szczupaków, a 3 kolejne uwolniły się z haka w trakcie holu. Ignacy też nie wrócił o kiju. Ryby nie były duże (średnio 50-centymetrowe), ale silne i krępe. Brały na gumki z opadu, przy samym pasie trzcin. Wieczorem spożyliśmy pożegnalną kolację, gdyż nasi znajomi mieli o trzeciej nad ranem wyruszyć w drogę powrotną do Polski. Uczta była bogata. Sandacze przyrządziliśmy na dwa sposoby: smażone w panierce z masełkiem czosnkowym oraz duszone w sosie śmietanowym. Natomiast okonie i jeden szczupak zostały przyrządzone w pomidorowym sosie. Do tego smażone prawdziwki, ziemniaki puree i świeże bagietki. No i oczywiście białe wino lub ciemne szkockie piwo z gatunku stout, które można było kupić w miejscowym sklepie. Wszystko wyborne!

Okoniowa orgia na górce

Po wyjeździe części grupy zrobiło się trochę smutno. Odespaliśmy więc skwapliwie piątkową wczesną pobudkę i „przewegetowaliśmy” cały dzień przy książkach. A wieczorem znowu na ryby. Tym razem trafiliśmy z Ignacym na górkę, zlokalizowaną dosłownie naprzeciw naszej przystani. Okonie żerowały jak szalone. Złowiłem ich 19, w większości ryb 25-centymetrowych i większych, takich do 30 centymetrów. Ponadto regularnie brały małe sandaczyki, których naliczyłem bodajże siedem, a o zmroku dały o sobie znać szczupaki. Wszystkie ryby wróciły do wody.

Spadek ciśnienia i senna niedziela

W niedzielę liczyliśmy na powtórkę z rozrywki. Wstaliśmy o czwartej i dalej na naszą okoniową górkę. Po kilku braniach okoni i jednego szczupaka zaczął jednak wiać wiatr i ryby odeszły. Dwie dalsze godziny łowienia nie przyniosły efektu. Spłynęliśmy więc i czym prędzej na grzyby. Te jednak, z powodu wysokiej temperatury i dużej wilgotności powietrza były już niemal w 100% robaczywe. Pozostała nam zatem jakże przyjemna drzemka. Wieczorem planowałem jeszcze raz wypłynąć na ryby, ale ciśnienie spadało ostro, więc nie było sensu.

Okoniowe ostatki

Ostatniego dnia pobytu rano zwiedziliśmy z Ewą zlokalizowany na wyspie skansen „Stonehenge village”, ukazujący życie ludzi sprzed ponad 1000 lat. Potem zebrałem trochę grzybów (dzień wcześniej powiał chłodniejszy wietrzyk, więc pojawiło się znowu sporo zdrowych) i przygotowałem je do suszenia.

Po obiedzie wypłynęliśmy z Ignacym na ryby ostatni raz. Na górce złowiliśmy po kilka okoni, ale brania szybko ustały. Znaleźliśmy jednak „garbusy” przy trzcinach, gdzie dołowiliśmy kolejnych kilkanaście sztuk. Żerowały na malutkich rybkach (jedna z nich wyskoczyła w łódce okoniowi z pyska). Dziesięć największych drapieżników zabraliśmy na kolację. Wieczorem odwiedził nas Arto z żoną. Wypiliśmy herbatę i pogawędziliśmy. Dzień zakończyliśmy wspaniałą kolacją, której ukoronowanie stanowił smażony okoń z panierce. Naprawdę nie ma lepszej ryby! Pod względem wędkarskim, przy uwzględnieniu upalnego lata - wysokiej temperatury powietrza i wody, należy ocenić wyjazd jako niezły. Złowiłem łącznie 85 ryb, głównie na lekki, okoniowy sprzęt. Zabrakło wprawdzie większych sztuk, ale cóż, taka jest specyfika wakacyjnego wędkowania. Zrekompensowała nam to wspaniała pogoda, wygodne łodzie i bliskość dobrych wędkarskich „miejscówek”. Zresztą celem wyjazdu nie była tym razem pogoń za okazami, a wypoczynek. Został na pewno osiągnięty.

Powrót

We wtorek rano wyruszyliśmy w drogę powrotną na prom do Helsinek. Zatrzymaliśmy się po drodze na dwie godziny w fińskiej stolicy sportów zimowych – Lahti. Zwiedziliśmy tam drewnianą salę koncertową Sibeliusa, a także wspaniały kompleks sportowy, nad którymi górują trzy charakterystyczne skocznie narciarskie. Miejsce to bliskie sercu polskiego kibica, gdyż tutaj wielokrotnie tryumfował Adam Małysz, tutaj też, co poszło już trochę w zapomnienie, w 1978 roku po tytuł mistrza świata w narciarskim biegu na 15 km sięgnął Józef Łuszczek.

Spacer po Lahti zakończyliśmy obiadem, po którym wyruszyliśmy w dalszą drogę. W Helsinkach zaokrętowaliśmy się na promie Nordlink, który płynąc 20 godzin po wzburzonym Bałtyku dowiózł nas szczęśliwie do Gdyni.

Finlandia, sierpień 2011