Parana i Patagonia

12.01.2016 / WYPRAWY WĘDKARSKIE / ARGENTYNA, URUGWAJ

To była jedna z moich najdalszych wypraw wędkarskich, a na pewno najdłuższa w wymiarze czasowym. Trwała bowiem aż 3 tygodnie. Po prostu postanowiliśmy, że jadąc tak daleko i płacąc przysłowiowy „majątek” za bilet lotniczy, warto zaliczyć nie jedno, a dwa łowiska. I to dwa zupełnie różne łowiska, nie położone bynajmniej w tym samym rejonie geograficznym. Najpierw zdecydowaliśmy się na łowienie złotych dorad w Paranie na północy Argentyny, a potem przemieściliśmy się niemal na południowy kraniec kontynentu – do odległej Patagonii. Tam naszym łowiskiem był główny cel podróży czyli Lago Strobel, zwane również Jurassic Lake. Czyli „jezioro wędkarskich marzeń”.

Piękny pstrąg, ja i mój przewodnik Martin

Na Paranie

Kiedy mniej więcej w połowie listopada dowiedzieliśmy się z mediów o tropikalnej ulewie, która nawiedziła Buenos Aires zamieniając ulice tego miasta w rwące potoki, poczuliśmy w sercach lekki niepokój o losy naszej wyprawy . Takie ulewy mogą być bowiem elementem dłużej utrzymującego się układu pogodowego i występować cyklicznie. Jednak uspokajająco działała na wyobraźnię odległość naszego łowiska na Paranie od Buenos - aż 600 kilometrów na północ w stronę Paragwaju. To dawało poczucie bezpieczeństwa dla naszej wyprawy, a prognozy pogodowe nie były wcale najgorsze.

Kiedy jednak dotarliśmy już na miejsce pod koniec listopada, usłyszeliśmy od gospodarzy o podwyższonym stanie rzeki oraz przechodzących nad tym rejonem w ostatnich dniach tropikalnych burzach, spowodowanych aktywnością słynnego „El Nino”. Nasz podświadomy lęk zamienił się więc w realną rzeczywistość.

W tracie naszego pobytu nad Paraną w okolicy miejscowości Esquina (prowincja Corrientes) burzowe chmury na przemian pojawiały się i znikały, ale kilka razy zaowocowało to przejściem prawdziwej ściany deszczu. Dlatego woda w rzece stale podnosiła się, osiągając błyskawicznie wysoki stan i wylewając nawet na okoliczne łąki. Łowienie złotych dorad było zatem bardzo utrudnione, gdyż ryba nie była tak aktywna jak zwykle i stała pod samym brzegiem. W efekcie nie osiągnęliśmy takich wyników, o jakich marzyliśmy i jakich się spodziewaliśmy.

Jednak całkowitej klapy na szczęście też nie było, bo grupa składała się z samych starych wędkarskich wyjadaczy, którzy z niejednego pieca już chleb jedli. Wysokie umiejętności pozwoliły niektórym, mimo wszelkich przeciwieństw, na upolowanie kilku okazów (dwie ryby miały po ok. 10 kilogramów masy, kilka innych przekroczyło 5 kilo). Ciekawostką były olbrzymie dysproporcje w wynikach – niektórzy uczestnicy złowili pojedyncze ryby, inni mieli na koncie po kilka wyjętych sztuk dziennie (trudno w to uwierzyć, ale skutecznie ląduje się średnio jedną na pięć zaciętych dorad!). Cóż, wędkarstwo.

Ryby brały głównie na spinning, na płytko chodzące woblery oraz poppery. Sytuacja wymagała celnych, technicznych rzutów pod sam brzeg, nawisy gałęzi, krzaki i zatopione drzewa. Brania często następowały natychmiast po uderzeniu przynęty w wodę, ale czasem ryby odprowadzały też wabik przez jakiś czas i atakowały go bliżej łodzi. Kompletnym fiaskiem natomiast okazały się próby łowienia dorad metodą muchową. Dlaczego? Trudno zgadnąć.

Osobiście nie połowiłem rewelacyjnie, a mówiąc już całkiem otwarcie – połowiłem bardzo słabo. Miałem wprawdzie na kiju osiem dorad, w tym ze dwie sztuki minimum 5-kilowe, ale wyholować udało mi się zaledwie jedną i to dość małą (ok. 2 kg). Wszystkie pozostałe wytrząsnęły woblery w efektownych wyskokach – pierwszym lub co najwyżej drugim. To niemal niewiarygodne! Taki odsetek wyholowanych ryb spośród zaciętych nie trafił mi się nigdy dotąd. A może mylę się, może te ryby nie były wcale prawidłowo zacięte? Coś w tym musi być. W tym kontekście jedna jedyna dorada jawi się jako prawdziwy skarb – przynajmniej udało mi się zaliczyć gatunek i zrobić sobie z nią pamiątkowe zdjęcie. Na pocieszenie dodam, że również jedną rybę złowił pływający ze mną na tej samej łodzi Maciek Rogowiecki.

Przeżyliśmy też kolejną mrożącą krew w żyłach przygodę. Podczas powrotu z jednej z wędkarskich sesji przewodnik chcąc ratować wypadającą z łódki wędkę wykonał nagły zwrot z prędkością 50 km/h. W efekcie Maciek Rogowiecki wystrzelił w powietrze jakby się katapultował ze spadającego samolotu, a ja z trudem utrzymałem się w naszej jednostce, która stanęła na chwilę niemal pionowo na krawędzi lewej burty. Na szczęście Maciek nie uderzył się niczym w głowę, bo byłaby masakra. Po kilku sekundach pojawił się na powierzchni, wypływając z rzecznej głębiny (a echosonda pokazywała w tym miejscu 18 metrów!). Był w szoku – nie za bardzo wiedział co się stało. Podpłynęliśmy zatem do niego szybko i pomogliśmy mu wgramolić się z powrotem do łódki. Uff, ależ ulga!

Kończąc wątek Parany muszę dodać, że gospodarze starali się jak mogli, a warunki pobytu w wędkarskiej „lodży” były bardzo dobre, co choć w jakimś stopniu pozwoliło cieszyć się urlopem i zapomnieć o fanaberiach argentyńskiej aury. Oprawa kulinarna wyprawy była bardzo przyzwoita - grupa mogła posmakować słynnych argentyńskich mięs (nie tylko wołowiny, ale również np. kapibary czy wieprzowych kiełbas) oraz wybornych win z Mendozy.

W drodze na miejsce oraz powrotnej zwiedziliśmy też Buenos Aires (z fantastycznym pokazem tanga) oraz stare urugwajskie miasteczko Colonia del Sacramento (UNESCO), pełne kwitnących dżakarand.

Moje jedyne wyholowane złote dorado – szczęście w nieszczęściu!

W Patagonii

Jezioro Jurajskie (Jurassic Lake) to jedno z najbardziej tajemniczych i fascynujących miejsc na świecie. W położonym na pustkowiu, wewnątrz krateru wulkanicznego akwenie, żyją gigantycznych rozmiarów pstrągi tęczowe, których populacja przerasta wyobrażenie przeciętnego wędkarza z Europy. To efekt wyjątkowej zasobności jeziora w kiełża zdrojowego, który stanowi główny pokarm owych potężnych tęczaków. Nasza grupka zamieszkała w bazie wędkarskiej „Laguna Verde”. Z położonego na krańcach Ameryki Południowej miasteczka El Calafate dojeżdża się do niej samochodami terenowymi w 5 godzin.

Ta baza prowadzona przez Roberto – przedstawiciela wpływowej argentyńskiej rodziny prawniczej, gościła wcześniej na zasadzie ekskluzywnego klubu argentyńskich biznesmenów, artystów, ludzi polityki i sportu. Od paru lat przyjmuje również wędkarzy z całego świata. Sama ”Laguna Verde” jest prowadzona wzorcowo, panuje w niej rodzinna atmosfera, a wędkarze otoczeni są wyjątkową opieką, dlatego pobyt i wędkowanie tam to prawdziwa przyjemność. Baza dysponuje ekskluzywnym dostępem do kilkunastu kilometrów jeziora, a także jako jedyna z wymienionych trzech do kilkunastu kilometrów pięknej rzeki Barrancoso, do której pstrągi wchodzą na tarło.

Ponadto Laguna Verde ma na swej ziemi kilka innych mniejszych jezior, z pstrągami tęczowymi, potokowymi i źródlanymi (brook trout). Wszyscy wędkarze są pod opieką bardzo dobrych przewodników, którzy nie tylko czuwają nad ich wędkowaniem, ale też dowożą ich karkołomnymi zjazdami nad wodę i przygotowują smakowite posiłki (specjalne wiaty osłaniają wędkarzy w czasie posiłków od silnego zwykle w tym miejscu wiatru).

Nasza grupa połowiła bardzo dobrze, choć w stosunku do poprzednich dwóch tygodni (nasi poprzednicy trafili na niespotykanie dobrą aurę i prawie zero wiatru) - można rzec - przeciętnie. Wędkarze łowili codziennie na osobę od 2-3 (najgorsze dni) do 6-8, a nawet kilkunastu wielkich pstrągów w rozmiarach 3-7 kilo. Ponadto padało wiele mniejszych. W osiągnięciu lepszych wyników przeszkodził niemiłosierny niekiedy wiatr, z którym radziliśmy sobie szukając miejsc umożliwiających rzuty. Dzięki naszym dzielnym przewodnikom oraz prowadzonym przez nich niezniszczalnym terenówkom – udawało się to nieźle.

jeziorowy srebrzysty "chromer"

I rzeczny wysmukły "kelt"

Pstrągi srebrne (tzw. „chromery”) były niezwykle waleczne i silne, schodzące z rzeki kelty już oczywiście mniej. Ryby brały na streamery, małe nimfy prowadzone jak streamer, a także suche muchy (głównie w rzece). Zacięte srebrniaki wyskakiwały często w powietrze i wyciągały co najmniej połowę backingu. Prawdziwe rakiety! Największy złowiony przez mnie pstrąg miał 6,5 kilo. To oczywiście mój życiowy rekord w tym gatunku. Złowiłem go na nimfę w rzece Barrancoso. Jednak największą frajdę niewątpliwie sprawiały brania na stremery w jeziorze – szczególnie wówczas, gdy przynętę chwytały piekielnie silne „chromery”. Błyskawiczny odjazd ryby kończył się zwykle gdzieś hen w jeziorze. Paru wielkich ryb nie udało mi się wyjąć, ale sztuki w granicach 5-6 kg kilka razy podnosiłem do zdjęcia! Cóż to było za przeżycie...

Poza wędkowaniem w Patagonii udało nam się zobaczyć wiele cudów natury (np. potężny lodowiec Perito Moreno czy malownicze wierzchołki Andów - Fitz Roy i Cerro Torre) oraz podejrzeć co nieco życie dziko żyjących zwierząt (orły, kondory, papugi, lamy guanaco, lisy).

Pobyt nad Jurassic Lake był na pewno dla mnie jednym z tzw. „wyjazdów życia”. Czy uda się go jeszcze kiedyś powtórzyć? Choć generalnie nie preferuję powrotów, a wolę szukać zawsze czegoś nowego, to tutaj zdecydowanie jestem za!

PONIŻEJ REPORTAŻ ZDJĘCIOWY

Bienvenidos Argentina

Miejscowa waluta peso ma dwa kursy - oficjalny i czarnorynkowy

Dlatego wymieniamy ją w znajomym "kantorze"

Centrum Buenos pełne dżakarand

Uliczny mural

La Boca - najbardziej klimatyczna dzielnica Buenos Aires

Na słynnym stadionie Boca Juniors

Czyli tzw. "bombonierce"

Maradona jest tu nadal kochany

Ale ostatnio przybył mu poważny konkurent...

W dzielnicy La Boca na ulicach króluje tango

Spacerek kolorową uliczką Caminito

Cmentarz Recoleta - jedna z atrakcji Buenos

Tu grobowce są dziełami sztuki

Grób rodziny Duarte i zawsze świeże kwiaty

Tu pochowana jest słynna Evita

Jarek w klubie La Ventana - będzie pokaz tanga

Najpierw kolacja, potem występy

Argentyński pierożek - empanada

Lecimy do Resistencii

Zakwaterowanie w bazie "Spree"

Na powitanie - szampan

Rzeka ma niestety wysoki stan

Trafiliśmy na ulewy i burze - ale pech!

Mięso z kapibary - coś, co warto skosztować

To już prawdziwa powódź

Żółta anakonda

Maćka „muchowe” dorado

Posiłek na łowisku

Krzysiek miał wyniki całkiem odmienne od nas

Złowił kilka naprawdę pięknych ryb

Jarek też pokazał wysoki kunszt - nałowił tych dorad...

Bogdan ze swoja złotą zdobyczą

Good bye! Z Tobym i jego dziewczyną

Wycieczka do Urugwaju – na terminalu w Colonii

Stare samochody w Urugwaju

W herbie Colonii są gwiazdy Krzyża Południa

Uliczki Colonii del Sacramento i flaga Urugwaju

Kwitnąca dżakaranda

Colonia del Sacramento – jej starówka jest na liście UNESCO

Fitz Roy i Cerro Torre – strzeliste szczyty Andów

Unikalna roślinność Patagonii

W Parku Narodowym Perito Moreno

I słynny lodowiec Perito Moreno

Piękny łubin w el calafate

A to jakaś kolczasta roślina

Nasza baza Laguna Verde niczym Hab w filmie „Marsjanin”

Anteny satelitarne łączą ze światem

Kuchnia w bazie bardzo dba o gości

Potężne Hiluxy są najlepsze w tym terenie

W dole krater wulkaniczny z jeziorem

Gospodarz Roberto, Michał i pierwszy pstrąg

Szybko wszyscy łowią piękne sztuki

Ja łowię z przewodnikiem Martinem

Hol pstrąga w jeziorze

Mamy go!

I kolejny

Kiełże – pokarm pstrągów

Na rzece Barrancoso

Maleństwo – a jakie piękne!

A to kolos – prawie 7 kg

Hol ryby w rzece

i na "przydomowym" jeziorze laguna verde

Mój potokowiec z Laguna Verde

Z powrotem w Buenos

pożegnalna kolacja

Steki z argentyńskiej wołowiny – kto zje tyle mięsa?

Ciao Argentina! Pożegnanie z hotelem i z kasą

Argentyna/Urugwaj grudzień 2015